W piątek około godziny 16 ja wraz z chłopakami z Oddziału 8 i kolega Janem zjawiliśmy się w Niepołomicach po kilkugodzinnej podróży. Na miejscu byli już pierwsi planszówkowcy z Raleenem, DT i Bagu (wszyscy z Forum Strategie) na czele (jeśli kogoś ominąłem to przepraszam, ale nie miałem okazji poznać). Po przywitaniu i szybkim, późnym obiedzie wróciliśmy na zamkowe piwnice i w ramach relaksu po podróży usiedliśmy do planszowej gry pt. Horror w Arkham. Podczas gry przywitaliśmy się z Robertem, głównym organizatorem Pól Chwały i po kilku namowach udało nam się złożyć w naszej sali – zamkowym skarbcu – nasze rzeczy. W między czasie miałem okazję porozmawiać z Darkiem Tustirą, którego znam z forum Strategie i z którym często rozmawiam przez komunikator. Darek to… cóż. Darek to po prostu świetny gość, człowiek z ogromnym poczuciem humoru, wiecznie zadowolony i uśmiechnięty i, czego nie wiedziałem, zapalony planszówkowiec. Nawet żartowałem z niego, że więcej rozkłada planszę z żetonami niż gra, ale to niezupełnie prawda. Nie usiadłbym z nim do planszy, nawet gdybym znał przepisy, bo zakończyłoby się to moją sromotną klęską. Z Darkiem można pogadać na wiele tematów, facet ma straszną wiedzę historyczną. Cieszę się, że miałem okazję poznać go osobiście. To z pewnością wartościowa znajomość. Po skończeniu gry udaliśmy się do miejsca spoczynku, czyli do rewelacyjnej Pani Bartnikowskiej, u której to nocujemy co roku. Po uiszczeniu opłaty i krótkiej, wesołej rozmowie zjedliśmy kolację i poszliśmy spać. Dodam tylko, że w piątek praktycznie nikt (poza planszówkowcami, co oczywiste) nie rozłożył się ze swoim stanowiskiem! Tylko chłopaki od gry Faces of War znieśli swoje zabawki do piwnic zamkowych. Dziwne zagranie organizatorów w tym roku. więcej narzekań na koniec tekstu. Teraz opis samej imprezy z mojego punktu widzenia.
W sobotę rano po przybyciu na miejsce i małej, niemiłej (o czym później) niespodziance zaczęliśmy rozkładać się w naszej sali. Tomek z Marcinem rozstawili swoje wyroby w stanie surowym na jednym stole, i wyroby gotowe (pomalowane figurki, samoloty, itd.) na drugim stole. Jan po umówieniu się na jednym z for internetowych ze znajomym, zaczął rozstawiać makietę bitwy pod Raszynem, na której to miała być odegrana owa bitwa przy pomocy figurek. Ja niestety zmuszony byłem czekać na Jarka, jako że nieszczęśnik po całonocnej podróży pociągiem (sic!) miał zjawić się dopiero o 10.30 na zamku. Jako, że miałem jakąś godzinkę przespacerowałem się po okolicy raz z kamerą, raz z aparatem uwieczniając wszystko i wszystkich. Poznałem osobiście Roberta – Zwierzaka – na którego blog często zaglądam, obejrzałem jego figury, porobiłem fotki. I tutaj uwaga – nie sugerujcie się fotkami jakie Zwierzak wrzuca na swojego blog. Ja sam myślałem, że jego malowanie figur jest, mówiąc delikatnie, niezupełnie fajne. Widząc często malowanie twarzy, a przede wszystkim oczu figurek, miałem wrażenie jakby przedstawiające je postacie miały… zatwardzenie. Robert, wielkie przeprosiny dla Ciebie. Figurki wyglądają fantastycznie, są fantastycznie pomalowane i wykończone. A kwestia zatwardzenia? Cóż. Robert po prostu robi zbyt duże zbliżenie figurek podczas zdjęć i stąd mylne wrażenie oczu na połowę twarzy. Rozmawialiśmy nawet na ten temat, i jeśli Zwierzak będzie robił mniejsze zbliżenia, myślę że jakość malowania figur zacznie być widoczna w całej okazałości na fotkach jakie wrzuca na blog. Następnie udałem się wraz z Darkiem i Gonzem do piwnic zamkowych, gdzie spotkaliśmy Przemosa. Pogadaliśmy troszkę i pooglądaliśmy makietę miasteczka, po czym pstryknąłem pamiątkowe zdjęcie wspomnianej trójce. Po wejściu na górę zauważyłem rozstawiających swoja makietę czechów z Ostrava Historical Wargaming Club, którzy przyjechali wraz z Emilem Horky na zaproszenie Roberta Kowalskiego. Dwaj panowie (jeden z nich to prawdopodobnie Rapier z czeskiego forum) rozstawili fantastyczną makietę miasteczka na której prezentowali system bitewny Rapid Fire! Oczywiście z racji bariery językowej (czeski i/lub angielski) zwiedzający jak mniemam obserwowali tylko jak czesi rozgrywali scenariusz z frontu zachodniego (Normandia 1944). Wszystko w skali 1:72, z pojazdami z polskiego wydawnictwa, które wydaje serię pojazdów militarnych drugowojennych i współczesnych (zainteresowani wiedzą o jakie chodzi) oraz innych firm. Po kilkunastu fotkach wróciłem do skarbca gdzie czekałem na Jarka.
Po dotarciu Jarka na miejsce, oprowadzeniu go i zapoznaniu z ludźmi z forum Strategie wróciliśmy do skarbca, gdzie zaczęliśmy szybko przygotowywać przyznany nam stół do gry. Przed konwentem opracowaliśmy sobie na podstawie gotowej kampanii 4 scenariusze z frontu wschodniego, które chcieliśmy rozegrać na Polach Chwały. Jako, że znaliśmy się z Jarkiem jedynie z kontaktu telefonicznego i internetowego, z przyjemnością było poznać osobę, z którą świetnie się rozmawia i dogaduje, na żywo. Jarek to świetny koleś, wesoły, dobrze poinformowany w temacie i z całkiem pokaźną wiedzą, jak się okazało także planszówkową. Umówiliśmy się, że będziemy robić zdjęcia podczas gier, żeby potem napisać raporty z dwóch rożnych stron konfliktu, ale jak pokazał czas zaaferowani grą zapomnieliśmy o zdjęciach. Rozegraliśmy pierwszy z czterech scenariuszy po czym wyskoczyliśmy na napój wyskokowy zwany piwem. Po powrocie Jarek udał się na przedpremierową grę Ogniem i Mieczem firmy Wargamer, gdzie spędził dobre kilka godzin. Po pojawieniu się Jarka zawołaliśmy również Darka i wszyscy trzej udaliśmy się na obiad i piwko. Po posiłku i miłej i wesołej rozmowie wróciliśmy na zamek, gdzie mięliśmy rozegrać kolejna grę. Niestety gdyby nie czas jaki Jarek spędził przy stole OiM, pewnie zdążylibyśmy zagrać wszystkie scenariusze, a tak dopiero późnym popołudniem zaczęliśmy scenariusz drugi. Gra szła szybko i przyjemnie, aż do rozpoczęcia grillowania na zamku. Wtedy to mieliśmy małe wahanie (o czym później), ale ostatecznie udało nam się dokończyć grę. Sytuacja rozgrywała się do ostatniej tury i jeszcze długo będzie mi się śnił morderczy atak artyleryjski ciężkich sowieckich moździerzy Jarka. Ostatecznie gra skończyła się remisem. Chwilę później rozpoczęliśmy scenariusz 3, ale zmuszeni byliśmy ok. godz. 22 zakończyć grę w połowie. Razem z Janem, Tomkiem i Marcinem wróciliśmy do naszego domku. Jarek postanowił przyłączyć się do nas, co wyszło wszystkim na dobre. Wieczorem przy piwku i w miłej atmosferze zagraliśmy chwilę w planszówkę w czasach napoleońskich. Szybko jednak odleciałem zmęczony dniem i będąc świadomy, że w niedzielę, będę musiał spędzić kolejne kilka godzin za kółkiem.
Rano po szybkim śniadanku podjechałem z Jarkiem pod zamek i szybkim krokiem udaliśmy się do skarbca w celu dokończenia gry. I tu kolejna niemiła niespodzianka w postaci kilku młodziaków pętających się po naszej sali, gdzie leżały wszystkie nasze rzeczy (więcej szczegółów później). Grę rozpoczęliśmy pawie od razu, ale mimo to nie udało nam się jej skończyć ponieważ Jarek miał busa do Krakowa już o 10.30. Zdołaliśmy rozegrać tylko 3 tury, i wraz z końcem tury 8 przerwaliśmy grę. Jako, że strona niemiecka nie wypełniła zadania, punkty zwycięstwa przyznaliśmy stronie niemieckiej. Ogólny bilans gry zakończył się wynikiem 5:3 dla Sowietów. Brawo Jarku! Po wyjeździe Jarka złożyłem makietę i ponownie przemaszerowałem się po salach robiąc zdjęcia. Czesi tym razem grali scenariusz z frontu wschodniego. Po niedługim czasie zaczęliśmy pakować nasze rzeczy i po pożegnaniu wróciliśmy do Łodzi.
Na początek parę słów o organizacji. Tegoroczne Pola Chwały to według mnie jak na razie najgorzej zorganizowane spotkanie w całej, co prawda krótkiej bo 4-letniej, historii. Dodam, że byłem na trzech z nich. Czemu właśnie tak? Ano przede wszystkim razi mnie fakt ogólno dostępnego miejsca jakim jest sam zamek. Nie chodzi mi tutaj o to, żeby impreza była zamknięta, wręcz przeciwnie, im więcej osób z zewnątrz zajrzy tym lepiej dla świata wargamingowego, ale do jasnej cholery, organizowanie ślubów i wesel (sic!) w tym samym czasie kiedy jest konwent to nie jest najlepsze rozwiązanie. Praktycznie identyczna sytuacja miała miejsce w zeszłym roku, kiedy to podczas trwania konwentu miał miejsce ślub. W tym roku dodano do tego jeszcze wesele. Rozumiem, że taka impreza w takim miejscu to pamiątka na całe życie, ale do diaska niech przynajmniej na czas trwania konwentu, kiedy to zamek odwiedzają setki osób, władze zamku nie urządzają takich imprez! To tylko jeden weekend w roku, a psuje to zabawę i nam i gościom pary młodej. Do tego w piątek organizowane były jeszcze jakieś pokazy pościeli i śpiewy. W związku z owym weselem (z tego co się dowiedziałem), zamknięte zostały piwnice zamkowe, gdzie swoje stoły i miejsce do gry mieli Panowie od (jeśli dobrze kojarzę) Faces of War i Operation:World War II. Tak więc w sobotę wieczorem wydaje mi się, że cały zamek został opieczętowany z chwila rozpoczęcia konwentowego grilla. Trzeba było się nachodzić i nazałatwiać z bardzo miłym Panem z pokoju ochrony, aby udostępnił nam salę. I tutaj kolejna uwaga – miejsce. W tym roku, jak i dwa lata temu chłopaki z Oddziału 8 otrzymali jako przydział salę skarbiec. Narożne, wielkie pomieszczenie teoretycznie na samym końcu „alei sal”. Do skarbca prowadziły dwa wejścia. Jedno przez klatkę schodową (zawsze zamknięte) i drugie przez salę rycerską, dwuskrzydłowymi, małymi drzwiami, które po przymknięciu nie były w ogóle zamykane na klucz. Na noc sale były zamykane i niby wszystko ładnie, pieknie gdyby nie fakt, że po obiecanym przypilnowaniu sali w sobotę rano po dotarciu na miejsce okazało się, że skarbiec stoi otworem, a nasze rzeczy leżą na wierzchu i zapraszają do środka. Oczywiście w sali rycerskiej w najlepsze grają w DBA… ręce i nogi opadają. Jeszcze lepszy numer był w niedzielę rano, kiedy to uprzedniego wieczora po zapewnieniach Pana Jarosława Kocznura, że nic się z jego figurkami i stołami nie stanie, pojawiliśmy się w sali. Tym razem drzwi były zamknięte, ale ku naszej uciesze po otwarciu ich naszym oczom ukazało się kilku młodych widzów, którzy w najlepsze urzędowali w sali… co na to Pan Kocznur? Ano nic. Pewnie gdyby wybuchł pożar w skarbcu, wciąż grałby i instruował młodych Graczy na temat DBA. Tak się nie robi. Innymi słowy, miejsce jakie zaoferowali nam w tym roku organizatorzy wg mnie było do kitu. Dodam, że mieliśmy być w sali freskowej, w tej samej co w zeszłym roku, która to sąsiadując z jednej strony z sala od planszówek, a z drugiej z pokojem ochorny, była zamykana na cztery spusty. Jedziemy dalej z narzekaniem. Jak zauważył słusznie Tomek z O8 w tym roku kiepsko było z informowaniem wszystkich o atrakcjach konwentu. Co prawda raz w ciągu trwania imprezy podszedł do nas jeden z organizatorów i poinformował o rozpoczęciu pokazu na hipodromie, to w pozostałych przypadkach (przynajmniej ja) dowiadywałem się o pokazach w momencie wybuchów armatnich, kiedy te były już rozpoczęte. Fakt, na swoją obronę konwent ma to, że rozdawane były informatory, ale i te były niedokładne i mało kto w nie patrzył. Po raz kolejny nawiązując do ubiegłorocznego spotkania – na poprzednim konwencie praktycznie cały czas na dziedzińcu młody jegomość w niemieckim mundurze nawijał przez mikrofon co się będzie działo za moment. Problemu nie było. Tym razem chyba zabrakło zapału. Kolejnym zgrzytem według mnie był fakt, że na konwencie były w sumie 3 stoiska gdzie można było coś zakupić oficjalnie tego co się orientuję były to stoiska Oddziału 8, Kuźni Gier oraz sklepu modelarskiego na piętrze zamku. Wiem również że Sosna z Wargamera sprzedawał figurki do OiM, ale jako takiego stanowiska nie było. I tu leży chyba pies pogrzebany, bo im więcej sklepów tym więcej kupujących i zwiedzających. Tym razem jednak Wargamer postanowił oprzeć się tylko na prezentowaniu swojego systemu. Kuźnia gier miała w swojej ofercie przede wszystkim karciankę Veto i kilka innych gier (jeśli się nie mylę!). Na temat Oddziału 8 nie będę się wypowiadał, żeby nie zabrzmiało to źle, że szykanuje jednych a wychwalam innych. Jedziemy dalej. Zabrakło w tym roku również sali ze stanowiskami komputerowymi. Z jednej strony to dobrze, z drugiej jednak ubyło znacznie zwiedzających. Ponownie jak w roku ubiegłym sale z grami planszowymi tworzyły enklawy, gdzie ludzie w środku mieli w dupie wszystko inne. Panowie… po raz kolejny powtarzam jak w zeszłym roku: na planszówkach świat się nie kończy. Żeby było weselej to w niedzielę, do sali planszówkowej można było wejść tylko z dziedzińca, ponieważ wejście przez salę akustyczną pozostawało zamknięte. Nie wiem czy to zamierzone czy nie, ale ogólnie wyglądało rewelacyjnie… W ogóle w tym roku można było wg mnie dostrzec tendencję enklaw jak wspomniałem wcześniej. Czesi z racji bariery językowej pozostawali w swoim towarzystwie. Wargamer obstawiał tylko swoje stoły gdzie był (tylko jeden prawdziwy system…) OiM. Niestety to nie mój ulubiony system i okres historyczny więc podziwiałem tylko z dość dalek malowanie figur jako, że stoły cały czas były obstawione przez wrzeszczących małolatów. W sali rycerskiej w sobotę był turniej DBA. W niedzielę Pan Konczur uczył młodych ludzi zasad gry. Żeby było weselej stoły były tak poustawiane, że nie było wolnego przejścia między salami i trzeba było lawirować między nimi, a kolumnami wewnątrz. O planszówkowcach nie będę wspominał… Nawet Roberta Kowalskiego w tym roku było jakby mniej na konwencie, a przecież to jego dziecko. Rozumiem, że ciągłe zawracanie głowy pierdołami może człowieka wyprowadzić z równowagi, ale sam fakt obecności głównego organizatora daje poczucie, że wszystko zapięte jest na ostatni guzik. Tym razem było jakby inaczej…
Jednym z wesołych akcentów było stoisko na dziedzińcu z wypożyczalnią strojów z róznych epok. Dzieciaki miały frajdę na maksa, przebierając się i biegając z mieczami po salach.
Nie przedłużając dodam tylko, że osobiście imprezę zaliczam do udanych, aczkolwiek niezbyt ciekawych. W moim wypadku sytuację uratowało spotkanie z umówionymi wcześniej ludźmi. Jarek i Darek to super ludzie. Właśnie dla takich spotkań warto przejechać te kilkaset kilometrów, żeby zamienić parę słów i wypić piwo w miłym towarzystwie. Obejrzałem częściowo to co chciałem, popstrykałem fotki, porozmawiałem z ludźmi, z którymi zazwyczaj komunikuje się za pomocą Internetu. Ogólnie jestem zadowolony, ale pozostał pewien niedosyt. Mam wrażenie niedopracowania i niedopilnowania niektórych rzeczy, chociaż i tak organizatorzy wykonali po raz kolejny syzyfową pracę i za to należy się im szacunek. Po ubiegłorocznych Polach Chwały nie mogłem się doczekać tegorocznego konwentu. Po zakończeniu Pól Chwały w tym roku, mam tylko nadzieję, że kolejne w 2010r będą zapięte na ostatni guzik i ciekawe, czego i sobie i Wam życzę.
Fotki postaram się wrzucić na Photobucketa w poniedziałek, ponieważ dzisiaj jestem już zmęczony. Poopisuję je i uploaduje na serwis. Linka podam w osobnym temacie. Jeśli o czymś zapomniałem i/lub macie jakieś pytania to śmiało. Odpowiem na pewno.
Pozdrawiam
Thomas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz